Spadochronowy skok w tandemie Agaty
Spadochronowy skok w tandemie Agaty
Właśnie zaktualizowałem bloga do nowej wersji – WordPress 3.0.
testing in progress…
W lipcu przeprowadziłem się do nowego mieszkania na Warszawską Pragę południe. W mieszkaniu owym nie było ani telefonu stacjonarnego ani żadnego innego połączenia z internetem. Nie wdając się w szczegóły, w końcu nadszedł czas że bycie off-line zaczęło mocniej ugniatać. Postanowiliśmy z Agatą że trzeba załatwić jakiś „net” bezprzewodowy. Trzeba nadmienić iż naszą główną docelową lokacją była Warszawa czyli miasto gdzie pokrycie i sygnał Orange’a powinien być wręcz wzorcowy.
Tak się szczęśliwie złożyło, że rodzice moi nabyli zestaw Orange Free. Jako że oni, przez dłuższy czas nie potrzebowali bezprzewodowego internetu, ustaliliśmy że wezmę modem „do testów”. Tak oto stałem się już od 3 miesięcy testerem i użytkownikiem bezprzewodowego internetu Orange Free z pakietem 512 MB na miesiąc :-/ Oto moje opinie na temat tegoż internetu:
Prze pierwszy miesiąc download był żenująco wolny, nie przekraczał ~20KB/sec. Pingi były rzędu 200, 400, 1500 (!!)sekund. Latency ruchu przy połączeniu przez PuTTY (normalna sesja SSH ze zdalnym serwerem) był mocno uciążliwy. Ruch i wysyłanie pakietów potrafiły zamierać na minutę albo dłużej przerywając sesję SSH oraz komunikację HTTP (GET i POST przeglądarki).
Po miesiącu przekroczyłem jakimś cudem mieniony wcześniej limit 512 MB. Ruch został jeszcze bardziej ograniczony (download rzędu 5 KB/sec). Ok, było źle, jest jeszcze gorzej – mam dość. Cholera mnie brała i już miałem zamiar reklamować ten pakiet „niby” internetu (nad czym nadal czasem myślę). Po parunastu dniach gdy limit ograniczający transfer przypadający na dany miesiąc został zniesiony, nastąpiła znaczna poprawa – download dochodził do 200-300 KB/sec. Latency i pingi zostały na dawnym, czyli tragicznym poziomie 🙁
Najdziwniejsze jest to iż komunikacja jest co jakiś czas przerywana bezapelacyjnie nawet na minutę, podczas któej nie wysyłane są żadne pakiety – zakręcony kurek i nic nie wchodzi ani nie wychodzi. Taki stan rzeczy jest dość mocno powtarzalny i wnerwiający. Nie będę już nawet mówił o stosunku Quality/ceny usługi który jest uwłaczający.
Podsumowując – według mnie, na przykładzie Orange Free bezprzewodowy internet jest technologią mocno w fazie startowej, z dużą ilością rzeczy do poprawienia.
W Gentoo, a właściwie w portage
istnieje możliwość instalowania pakietów stabilnych i niestabilnych. Rozróżnienie dokonywane jest poprzez zmienną środowiskową ACCEPT_KEYWORDS
. Większość pakietów jest w dwóch wersjach: stabilnej i niestabilnej. Oficjalny podręcznik zaleca używanie stabilnej gałęzi portage
poprzez ustawienie ACCEPT_KEYWORDS="arch"
(gdzie arch to architektura systemu: x86, amd64, sparc itp.). Ustawienie arch
jest bezpieczniejsze oraz mniej destabilizujące system. Zaletami niestabilnego systemu są najświeższe wersje pakietów, posiadające najnowsze funkcjonalności, „ficzersy” itp. Podręcznik opisuje sposób jak mieszać stabilne i niestabilne wersje pakietów. Nie wdając się w szczegóły robi się to przy pomocy /etc/portage/package.keywords
.
Do niedawna mój system cały oparty był o niestabilne drzewo ~x86
. Niestety wiele razy byłem z tego niezadowolony: kolidujące zależności, błędnie działające systemowe biblioteki i konfiguracje były nieraz na porządku dziennym. Wiele razy dochodziłem do tego iż zbyt częste aktualizacje nie wprowadzają nic dobrego. W końcu powiedziałem sobie dość, przechodzę na stabilne x86
. Zmieniłem ACCEPT_KEYWORDS
na x86
i zadałem emege -ve world
. Oczywiście nie było za różowo i parę razy musiałem odpalać revdep-rebuild
(porządkując zależności bibliotek) ale generalnie „zdowngradowałem” cale zatrzęsienie pakietów zachowując dobrze działający system. Postanowiłem iż odtąd będę cały system (emerge system
) i niskopoziomowe biblioteki i pakiety instalował/aktualizował tylko z x86
a pozostałe,wybrane mniej krytyczne pakiety pozwalał wybiórczo zaciągać z ~x86
.
Przy przechodzeniu na stabilny arch
nie mogłem cofnąć bez obawy sys-libs/glibc
, jako że jest to zależność która jest wymagana właściwie przez wszystko w systemie. Pozostało mi czekać na ustabilizowanie się mojej obecnej wersji glibca. Dodatkowo, z uwagi na to iż mam parę urządzeń które obsługiwane są tylko przez overlay-owe albo niestabilne sterowniki musiałem zezwolić na parę takich „perełek”.
W ostatnią niedzielę byłem z Agatką oraz paroma znajomymi na koncercie Kultu. To był mój pierwszy w żuciu koncert live (tudzież lajw). Nie miałem nigdy wcześniej potrzeby na obcowanie na żywo z artystami na dużej scenie ani nic w ten deseń. Może to dlatego iż artyści których lubię nie przyjeżdżają do kraju nad Wisłą. A może po prostu nie chodziłem na koncerty z powodu zwykłego lenistwa.
W sumie to nie ważne, koniec końców zostałem zachęcony przez Agatę i Jej koleżankę do wybrania się na koncert Kultu. Koncert odbyć się miał o 19:00 w niedzielę 2009-11-08. Dotarliśmy oczywiście odpowiednio wcześniej coby zająć miejsca, zakupić jakiś chmielowy napój oraz ogarnąć klimat. Ludzi okazało się że jest w bród i zapowiadało się dość ciasno. W końcu jednak nie było z tą ciasnotą tak źle.
Po zakupie piwa i odczekaniu około pół godziny zaczął się „main event”. Zespół zaczął grać, ludzie „wlali” się do Stodolnej sali. I tu muszę się zatrzymać na chwilkę aby opisać mieszane wrażenia jaki mi towarzyszyły od tego momentu.
Otóż, nagłośnienie sali a właściwie jego brak zostawił w moim mniemaniu dobrego koncertu dość pokaźną lukę. Ze swojej strony słyszałem tylko niskie dźwięki, tylko dudnienie i rezonans tegoż dudnienia. Wręcz nie mogłem się dosłyszeć głosu Kazika, jakiegokolwiek przekazu wokalnego; tylko rytm i niskie tony. Owszem – publika bawiła się świetnie i klimat dzięki temu był przedni. Troszkę obniżał go oczywiście niesamowity tłum (zbite śledzie w beczce mogące ledwo podrygiwać do rytmu), ale było to do zaakceptowania.
Parę razy wychodziłem/wietrzyłem się z głównej sali koncertowej bo nie mogłem już wytrzymać kakofonii, czy też huku jaki w niej panował. Nie wiem czy to normalne, czy też w Stodole akustyk się nie spisał. Niestety muszę przyznać ze smutkiem że niezbyt mi się ta impreza podobała. Oto krótki „gibany” klip nagrany pod koniec koncertu:
PS. Muszę oddać sprawiedliwość zespołowi gdyż Oni wydali się grać na pełen ogień 😉
PS2. Agatka też na niestety doznała nieprzyjemności, gdyż skręciła sobie nogę w kostce 🙁
Zadanie: szybki hack na sprawdzanie okresowe adresu IP na zewnętrznym interfejsie routera.
Dzisiaj zrobiłem pierwszy poważniejszy wypad na rower w zimie. Dzisiaj czyli 1go stycznia 2009 (hej hej, szczęśliwego nowego roku i takie tam). Ale po kolei…
Przed wczoraj powziąłem decyzję że nie będę dalej się obijał i ćwiczył na „domowym orbitreku” ale że wrócę do prawdziwej zabawy – czyli normalnych wypadów na rowerku w miasto i do lasu. Podobno jest to możliwe.
Zgodnie z tym planem zakupiłem w Decathlonie ciepłe getry rowerowe, wiatro-nieprzepuszczalną bluzę (wszystko markowe, fajne i nietanie). Wdzianko jest naprawdę superanckie i profesjonalne or az ciepłe.
No i dzisiaj o 13:00 przywdziałem ten „kombinezon” oraz bluzę dresową, czapkę i rękawiczki zimowe oraz grube skarpetki. Dodatkowo standardowo dodałem mp3 i okularki.
Postanowiłem pojechać do podwarszawskiego Powsina. Trasę tą robiłem niejednokrotnie więc wydawało się że będzie standardowo. Wyjeżdżając było -7 stopni C więc jak na jazdę rowerem – cholernie zimno! Ale co tam, będzie dobrze. No i przez jakiś czas było. Rozgrzewałem się jazdą, podjazdami i po prostu robieniem tego co się zazwyczaj na rowerze robi. Jadąc „na pałę” (czyli jak się da) dojechałem do Solca i zaczęło być zimno.
Ni z tego ni z owego zacząłem odczuwać coraz bardzie podmuch wiatru na palcach rąk, nóg, oraz na twarzy. Zrobiłem sobie jedną przerwę, trochę poskakałem rozgrzałem się pojechałem dalej pełen dobrych nadziej. Niestety znowu zaczęło robić się przeraźliwie zimno w kończyny. Dojechawczy do Wilanowa powiedziałem sobie – dość, czas wracać. No i znowu jadąc jak popadnie przez Warszawę kierowałem się do domu. Ale robiło się coraz zimniej; coraz bardziej odczuwałem zimno palcami rąk i nóg. Robiło się naprawdę nieprzyjemnie a grube skarpety i podwójne rękawiczki nie pomagały. Dwie kolejne przerwy na „pajacyki”. No kurde, co tak zimno!
Dojechawszy do domu miałem serdecznie dość tej pogody i mojego słabego przygotowania. Zadziwiająco twarz tak bardzo nie zmarzła (no może trochę uszy) ale ręce i kulasy wręcz odpadały; aż do teraz czuję lekkie mrowienie w małym palcu 😉
Podsumowując, zaliczyłem lekką porażkę. Nastepnym razem założę napraaawdę grube skarpetki (3 pary) i rękawice (najlepiej bokserskie) aby nic nie odmarzało. Możę w sobotę…?
Niesamowity, wspaniały, pozytywny – takie epitety mi się nasuwają po obejrzeniu tego filmu.
PS. Podebrane od lambchopa
Jeżeli posiadana karta ma możliwość rozbudowy i włożona pamięć VRAM nie będzie wystarczająco szybka, to przy ustawionym tym bicie część informacji do zapisu na karcie może nie zdążyć się zapisać;
Z powodu dziwnego padu drukarki (nie drukuje czarnego) zrestartowałem Gentoo. Po restarcie o zgrozo nie uruchomiły się żadne demony. Co więcej pingwin nie podniósł eth0, eth1.
Nie ma sieci, serwerów bazy, nie ma apacza (nie widzę), nie ma nic!
Ki diabeł?!?! ifconfig nie pokazuje nic a /etc/init.d/net.ethX
krzyczy że nie ma interfejsu sieciowego i że mam sprawdzić moduły. Grrr!!!
Podejrzenia padły na udev gdyż ostatnio emerge -vup world
go zaktualizował.
I faktycznie, po zemergowanej starszej wersji wszystko wróciło do normy.
…
Podsumowując, znowu sobie pluję w brodę – po kiego mam ~arch zamiast arch :-/
Coraz bardziej mnie gniecie ta niestabilność. Może się w końcu przemogę i zrobię przestawienie na arch?